Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna Forum zostało przeniesione.

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Miejsce na reklamę.

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna -> Świat realny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Pią 21:29, 18 Sty 2008    Temat postu: Miejsce na reklamę.

<i>A niech mnie. Wiem, że to nieładnie, ale mnie to nie obchodzi. Wklejam swoją twórczość z advertising-space(.mylog.pl). Może znajdzie się ktoś, komu nie chciało się odwiedzić bloga, a zachce rzucić okiem? Będę edytować dodając nowe części, o. Nie będzie bałaganu. Przydałyby się szczere opinie, kochani. Możecie mnie zjechać! Ani się nie obrażę, ani nie rozpłaczę. W razie gdyby - życzę smacznego.</i>

<b>Prolog: Abraham i jego wyznawcy</b>
Wielkie miasto z czerwonej cegły, upstrzone neonami, w którym akty ludzkich dramatów rozgrywały się głównie w ślepych uliczkach i w świetle ulicznych latarni; szyje metalowych żurawi i potężne cielska wieżowców, które czaiły się z obnażonymi kłami, wzdłuż wybrzeża - scenografia doświadczenia laboratoryjnego. Sprawdzano, czy ludzka dusza topnieje przy wysokiej temperaturze; co się stanie jeśli wbije się w nią zakrzywione haki i powiesi w złoconej ramie w bożej sypialni? Bądź przez chwilę cicho, a usłyszysz skrzypienie ołówka, ostrożne kroki w butach na skórzanej zelówce i elektroniczne jęki aparatury - wysoko w górze, w odrębnym świecie nad pokrywą z chmur ktoś sporządzał notatki.

Wyznawcy Abrahama cierpieli na egzystencjonalną grypę. Było coś, co łączyło ich w szczególny sposób. Jak wspólny mianownik, wodór w różnych rodzajach kwasów. Przeciążone umysły, ból w okolicach serca, srebrne zacieki na rozpalonych policzkach. Życie stało się przykrym obowiązkiem, odkąd utracili wiarę w jego sens i pożytek, a bolesne doświadczenia, wzmacniające stare i wznoszące nowe granice między ludźmi, nie dały się zaszufladkować pod nazwą "sporadycznych incydentów", ani utopić w szklance z trunkiem. Słowa zostawiały gorzki posmak na języku, niezależnie od intencji, niezależnie od sytuacji, niezależnie czy mówili głosem rozsądku, czy serca. <i>Alkohol spowalnia pracę ośrodkowego układu nerwowego. Alkohol sprawia, że czujemy się szczęśliwsi </i>- brzmiała recepta na zbawienie ludzkości.

Abrahama znudził brak odpowiedzi na elementarne pytania, które dało się zapisać na skrawku papieru przy użyciu ośmiu liter - <i>dlaczego?</i> Znużyło go, że gdy próbował wcisnąć się w ustalone ramy i wołał Boga po imieniu, nie odpowiadało mu nawet jego własne echo. <i>Problemy maleją, a z czasem nikną, gdy utopi się je w odmętach niepamięci.</i> W wielkim świecie banałów ludzkie uczucia traktował jak nieudane reprodukcje i parodie, a rzeczywistość nabierała kolorów tylko wtedy, gdy pod osłoną nocy, w zaułkach w pobliżu doków zmieniał się w plątaninę kończyn i brudnych ubrań, w palcach obracając skręta o egzotycznym smaku. Świadomość, że robi coś zakazanego, osładzała długie wieczory na tyłach zatłoczonych pubów, w towarzystwie ludzi ze zbędną ilością gotówki, z igłami jak ze strzałami kupidyna, które chybiły jego serca. Jedna myśl powtarzała się jak refren w jego głowie: <i>jeśli nie ma Boga, świat mógł należeć do niego</i>. Nic nie było w stanie go zranić w jego własnym, odrębnym uniwersum, w bezpiecznej odległości od <i>ludzkich</i> uczuć. Nie pytał już: <i>dlaczego?</i> Pytał: <i>dlaczego nie</i>?

Twarz Abrahama opowiadała wierutne kłamstwa o naiwności i beztrosce.
Kiedy uśmiechał się konspiracyjnie jednym kącikiem ust, byli w stanie uwierzyć, że roztopi się lód jego serca, a w miętowych tęczówkach zapłonie odrobina uczucia i ciepła. Kiedy mówił, używał do tego całego ciała, nie szczędząc uśmiechów, ani pozornie przypadkowych spotkań dwóch ciał; muskał ich delikatnie zalotnymi spojrzeniami; aksamitny dotyk jego rzęs na policzku, był najcudowniejszym dotykiem na świecie. Zastanawiali się, czy w tej sprzęgnięciu prostych gestów nie kryje się przesłanie, tajna wiadomość, napisana szyfrem, uczucie, które gdyby ubrać je w słowa przestawało być ulotne i delikatne, a stawało się jedynie aktem; odwiecznym problemem moralnym. Wyobraźnia prześcigała rzeczywistość o całe mile. Dla Abrahama istniało "ja", "my" było tylko iluzją, odbiciem w zwierciadle w gabinecie luster. To, że widzisz coś na kawałku szkła, wcale nie oznacza, że jeśli sięgniesz do tyłu, schwycisz to palcami, kotku. To tylko optyczne złudzenie. Nigdy nie współistniał z drugim człowiekiem. Wszelkie związki ograniczały się jedynie do egzystowania obok siebie i miały prawo istnienia, tylko gdy czerpał z nich korzyści natury materialnej. Abraham rozdawał odrobinę miłości w wieczory i weekendy, ale kiedy wyciągali ku niemu ręce, trafiali w próżnię.

Gdy trzymał w ręku kieliszek, a obcy głos wygłaszał standardowe wyznania miłosne, ubierając jednoznaczne intencje w romantyczne szaty, igrając palcami po twarzy i ramionach, a cienie odbierały mu jego młodość, nosił maskę - nieudaną karykaturę własnego oblicza z przyszłości. Kiedy wszystko co w nim najlepsze wykorzysta się na sto jeden sposobów, spali, a popioły wiatr rozsypie na bruku liverpoolskich uliczek. Niewinni nazwą je brudem cywilizacji, a jego twarz stanie się tak samo zmęczona i szara jak wszystkie. A wtedy wychyli się poza krawędź, spojrzy w ciemną grań pod swoimi stopami i zobaczy w niej chaos.
Czy już nie czuje gorącego oddechu na swoim karku? Oddechu czasu, który wyruszył za nim w pościg, oddechu tego miasta...?

Obłoki, które wisiały podarte w strzępach na szmaragdowym niebie ustąpiły miejsca pokrywie deszczowych chmur. Szarości wpełzły w okna przytulonych kamienic i rozpuściły się jak akwarele w kałużach na Mathew Street*. Zza szyby ciężkie krople deszczu wyglądały jak plątanina srebrzystych nici. Powietrze pachniało solą, której smak osiadał we włosach i w kącikach ust. W ostatnim tchnieniu obumierającego dnia zabrzmiało echo przepowiedni. Kiedy gładził jego aksamitną skórę, północny wiatr znad zatoki przyniósł ze sobą zalążki <i>wydarzeń przyszłych.</i>

<b>Rozdział pierwszy: Mapa nieba.</b>
Seasmah Fitzgerald unosił się nad ziemią, szybował ponad dachami przyczajonego miasta, którego nie mogło dosięgnąć go swoimi szponami.
Konstelacje ludzkich związków to pozostałości po wielkim wybuchu, a wielką nienawiść od wielkiej miłości dzieli tylko rozmowa w cztery oczy. Nie istnieje coś takiego, jak przeznaczenie i miłość od pierwszego wejrzenia. Miłość, to siła by wytrwać razem do samego końca, mimo wszystko. Wszelkie podziały i mury między ludźmi, ludzie zbudowali własnymi rękami - z przekory sprowadzali na siebie przekleństwa.Fitzgerald uważał, że miał w sobie siłę, by rozebrać je cegła po cegle. Świat był piękny, a jeszcze piękniejszy, gdy pomyśleć, że składał się z przypadków i do tej pory nie runął pod własnym ciężarem. <i>Przez przypadek wszystko jest możliwe!</i> Ludzie przynosili nieszczęście, bo szczęście było im zupełnie obce. Ich serca zmieniły się w kamienie i powoli szły na dno. Poprzysiągł sobie, że uratuje ich wszystkich i zabierze na wzgórze na tyłach dwupokojowego mieszkania na obrzeżach Liverpoolu, gdzie często rozstawiał sztalugę, albo kochał się z żoną.<i> Więcej, więcej, więcej! Więcej pieniędzy, więcej czasu...!</i> A tak naprawdę im wszystkim brakowało tylko dodatkowej pary oczu, by podziwiać ciemnozieloną nieskończoność zatoki.

Jego Słońce była kobietą-aniołem, którą Matka Natura namalowała używając samych pastelowych kolorów - delikatnego różu, błękitu i ciepłej żółci. Miała łabędzią szyję, gładką, dziecięcą skórę i wiele wyrozumiałości dla jego romantycznych zapędów. Nie zgadzała się tylko z tezą, że przeznaczeniem wielkich umysłów, jest roztrwonić życie w imię ich własnej sztuki. Coraz częściej zamiast rozmów o niczym przy lampce czerwonego wina, chwile spędzane razem przynosiły debaty o finansach.
Fitzgerald zaczął nauczać ludzi życia.

W St. Edward's College* chorobliwie chude dziewczęta o wielkich oczach i chłopcy z nadmierną ilością testosteronu tresowano na pełnowartościowych obywateli Zjednoczonego Królestwa, a pedagodzy-predatorzy wyczuwający słodki zapach ludzkiej krwi doprawiony głupotą, rzucali się na najsłabsze osobniki i rozszarpywali ich tętnice szyjne.
Pogrupowani według zawartości portfela i fizycznej prezencji, chyże sarny i ogiery trzymali się w nielicznych stadach. Malutkie państewka o ustroju dyktatorskim. Mamusie i tatusiowe, których dzieci nigdy nie przekroczyły linii startu. Chłopcy, którzy jakże po męsku w całym swoim życiu <i>nie uronili ani jednej łzy</i> i dziewczęta, pracujące jako <i>pełnoetatowe aktorki.</i>
- Nie ma po co się z nimi zaprzyjaźniać, panie Fitzgerald! Niech pan zrobi swoje i przyjmie czek - doradził mu wykładowca biologi, który był znany z tego, że używał linijek jako harpunów. Zanim odszedł, poklepał go po plecach w ojcowskim geście.
Kiedy na nich patrzył, widział samego siebie - malutkiego, szarookiego chłopczyka, który kulił się ze strachu przed edukacyjnym potworem. Im również należała się pomocna dłoń. Zamierzał zachęcić ich, by zwracali się do niego po imieniu.
Na pierwszych zajęciach w nowym garniturze i z garścią kolorowych fiszek zapytał ich o konflikty na tle rasowym i był zadowolony z ich bezbarwnych wywodów na temat równość wśród wszystkich istot bożych. Dopóki Abby nie zburzył sielanki i nie obrócił geografii pomieszczenia o sto osiemdziesiąt stopni. Zaczął mówić, bez pytania o zgodę. Odgarnął z czoła niesforny kosmyk jasnych włosów i sprzedał jeden ze swoich czarujących uśmiechów. <i>Ja, panie Fitzgerald, brzydzę się rasowymi krzyżówkami. I odczuwam dyskomfort wiedząc, że nasza planeta, jest tak ciasna.</i> Powiedział, a mówił całym ciałem, karmiąc się pełnymi podziwu spojrzeniami widowni. <i>Niedługo, panie Fitzgerald, nie będzie skrawka ziemi w Różnokolorowym Królestwie, na którym co chwilę nie musiałbym myć rąk. To wielki wstyd, że ludzie nie mają żadnego poszanowania dla granic politycznych.</i> W jakiś sposób udało mu się zajrzeć w oczy wszystkim obecnym, w tym samym czasie i przyciągnąć ich głodne spojrzenia, jak magnes. Gdyby tylko chciał objąłby kulę ziemską swoimi ramionami. Dziewczęta bezwstydnie błądziły wzrokiem po jego rozchylonych ustach i zapięciu spodni, męska mniejszość oceniła siły przeciwnika i skapitulowała, przybrawszy maskę chłodnej aprobaty, tylko nieznacznie zdeformowanej przez zazdrość i gorzki smak porażki na ich językach. Fitzgerald stwierdził okiem wybitnego zoologa, że stado wybrało samca alfa. W ramach potwierdzenia reguły, iż treść nie gra roli, o ile serwuje się ją w ozdobnym opakowaniu.
Podobnie wglądały wszystkie następne spotkania z rocznikiem jedenastym.<i> Bóg jest martwy - szatan wbił mu nóż w plecy. Po osłoną nocy rozegrała się rewolucja, która zostawiła świat w ruinach i ciemnościach, zatarła granice między zachowanie normalnym, a przestępstwem. Akty dobroci drugiego człowieka, to tylko sposób aby osłabić twoją czujność. Kiedy się odwrócisz, rzucą ci się do gardła. Nie każdego stać na szczęście.</i> Czuł się, jakby okrążała go swora wilków.
W chwili samotności Fitzgerald skrzyżował ręce na głowie i wbił paznokcie w skórę, jakby próbował otworzyć swoją czaszkę, wyłowić szczątki ostatniej godziny z odmętów pamięci i pozbyć się, jak źródła infekcji.
Abraham zmaterializował się pod jego powiekami przejechał dłonią po jego policzku.<i> Umrzecie, świat o was zapomni, zmienicie się w proch. Nie umrę tylko ja, bo jestem lepszy od was wszystkich. </i>
Abby uosabiał to miasto. Liverpool sprawił, że przypomniał sobie o swoich irlandzkich korzeniach i uczynił z niego patriotę. Płakał sucho i bezgłośnie, kiedy jego język kaleczył ojczystą mowę.
A jednak ciężko było trzymać się swoich ideałów, gdy Abby się uśmiechał, a jego serce ożywało w odpowiedzi.
Fitzgerald po raz pierwszy odczuł, że podlega prawu przyciągania ziemskiego.

Dni ciągnęły się niemiłosiernie i tonęły w brudnych falach rzeki Mersey, a Fitzgerald nie miał pomysłu na spożytkowanie zbędnych godzin. Jego myśli układały się w koła i spirale, tak że nie mógł pomieścić ich w głowie, a tuż przed zaśnięciem, zataczały łuk ponad zimującym pod gołym niebem miastem, potajemnie zakradały się do pokoju Abrahama i układały u jego boku. Obecność Abby'ego była bolesna, ale kiedy trzymał go za rękę wydawała się pasować tam idealnie, zamknięta w jego dłoni, jakby stali się jedną istotą na ośmiu łapach. Fitzgerald pragnął, a pragnienie nie miało żadnego kształtu, ani formy, pragnienie nigdy nie miało zostać zaspokojone i pragnienie sprawiało mu ból. Pił, żeby ugasić pożar w swoim wnętrzu.

Spotykali się w parku otaczającym szkołę; lubił obserwować go przez chwilę, zanim płomień zapalniczki demaskował go w gęstniejących ciemnościach. W oceanach zimnego powietrza, które wbijało się jak ostrza w ich płuca - dwóch połykaczy noży. Złoty pył na niebie migotał, jakby szarpany przez wiatr, a Fitzgerald bawił się kosmykami jego jasnych włosów. Abraham był idealny. Wszystko do siebie pasowało. Niebieskie oczy, kilka pojedynczych piegów i podłużna blizna, w miejscu gdzie skóra opinała się ciasno na żebrach.
Czas przyśpieszał tempa w wieczory, które spędzali razem na rozmowach dwóch oddechów w sypialniach na przedmieściach.
Zetrze gorzkie słowa z jego ust i wyrzeźbi na nich uśmiech. I obejmie, tak mocno, aż zada mu ból i sam tego bólu doświadczy.
<i>O co w tym wszystkim chodzi, Abby?</i> Gładził jego skórę, jakby szukał odpowiedzi wypisanych pismem Braille'a.
Jakże miło było obserwować, jak promienie słońca łaskotają go w bok, a później czubek nosa i jak powoli nabierał kształtów w świetle poranka.

Konstelacje ludzkich związków to pozostałości po wielkim wybuchu. Część gwiazd, które widać z ziemi, jest już tak naprawdę martwa.

<b>Rozdział drugi: Delta.</b>
Księżniczka zdawała się niknąć w ich oczach. Kiedy z sercem bijącym w okolicach przełyku przykrywał jej delikatną, bladą dłoń swoją własną, nasłuchiwał suchego trzasku łamanych kości. Leżała bez ruchu w morzu bieli, na karminowych ustach wykwitł promienny uśmiech, czarne loki rozsypały się na poduszce z muślinu. Kiedy muskała go spojrzeniem spod na wpół przymkniętych powiek i firanki gęstych rzęs, odnajdywał w nim tylko ciepło i mnóstwo uczucia. Zapadał się cicho w siebie, patrząc, jak jej policzki przykrywa szron.
Tommy nigdy nie znalazł w sobie tyle odwagi, by spojrzeć w jej twarz, odkąd tylko przekonali się o nieudolności nowoczesnej medycyny. Każde słowo brzmiało jak fałszywie zagrany dźwięk i budziło w nim opór. Następnego dnia z paniką odkrył, że wszystkie trybiki w hali produkcyjnej działały jak trzeba. Ktoś pociągnął za dźwignię i świat ponownie ruszył do przodu, zostawiając go w tyle, by mógł nauczyć się mówić, myśleć, czuć, chodzić – wszystkiego od nowa, wszystkiego od podstaw.
Zatrząsł się grunt pod jego stopami, runęły ściany wiktoriańskiej kamienicy, a kiedy opadł pył, Tommy na próżno próbował z potrzaskanych cegieł wznieść monument na cześć dawnych lat. Jego serce również uległo zniszczeniu, a replika posiadała wadę konstrukcyjną.

Tamtego wieczoru czas rozciągał się i kurczył we wszystkich płaszczyznach, wszechświat mieścił się w polu jego widzenia, a ciemność na dnie zatoki miała nie wiele wspólnego z mrokiem w paszczy rozświetlonego miasta. Tommy wolał przejść przez zasłonę wody, za którą nie było drugiej strony, niż rozpłynąć się we własnej przyszłości. Wychyliwszy się za metalową poręcz, liczył refleksy światła księżyca na wzburzonej powierzchni rzeki Mersey.
Roztrzaska się na falach, tafla wody pęknie bezgłośnie i bez odłamków. Odda swe ciało w ręce grawitacji, stalowy grzbiet fali przebije jego płuca, a myśli rozproszą się i ulecą wraz z ostatnim oddechem. Zostawi za sobą wiadomość dla przyszłych pokoleń nieszczęśników.
<i>Żyjecie w świecie, w którym nic do siebie nie pasuje.</i>

Drzwi nigdy wcześniej nie było bardziej zamknięte, a ściany odporne na siłę perswazji ludzkiej pięści. Życie posuwało się na przód normalnym trybem, z tym że nie narzucało więcej swojej obecności i wydawało się ignorować obecność pasażera na gapę. W białym pokoju dni mijały na próbach zagojenia ran i uciszenia hałasu we własnym wnętrzu; bezsenne noce na studiowaniu osobliwych wzorów cieni i światła księżyca, wijących się na szpitalnych ścianach.
Czasami przypominały kraty, porośnięte dzikim pnączem. Częściej białka oczu bez powiek. Każda godzina przynosiła zmiany, nierówna tekstura ukazywała kształty w trój wymiarze. Na drugim piętrze szpitala miejskiego tańczyła chorda upiorów. Pod ciemnym wzorem krył się drugi – wyblakły. Zadarty nosek, pełne usta - Księżniczka próbowała wydostać się ze swojej klatki. Podawał jej rękę przez lata, jak przez więzienne kraty i uśmiechał się do własnych wspomnień.
Często opowiadał jej o sobie, barwiąc przecinki wściekłością, a wykrzykniki gorzkim żalem, dopóki pomiędzy nimi nie stawał świt – wiatr przyniósł ze sobą zapach morza i zakołysał zasłonami. Wyciągnął prawe ramię i pod palcami wyczuł nie jej delikatną dłoń, a metalową ramę łóżka. Jego słowa rozpływały się w pustych metrach sześciennych powietrza.
Liczył obrazy na ścianie. Cztery. Zamrugał. Tak naprawdę tylko jeden.

Abraham upodobał sobie w nim nadwornego słuchacza.
<i>Człowiek prędzej czy później musi podjąć decyzję, czy pozwoli wyrzucić się z rajskiego ogrodu, czy też sam z niego zbiegnie. W odwiecznej bitwie dobra, ze złem walczą ze sobą towarzysze broni, rekrutowani z tych samych szeregów. Ludzie! Ten sam skomplikowany system naczyń krwionośnych, zespołów wyspecjalizowanych komórek. A różni ich nie czystość duszy, a pewna wewnętrzna siła.</i>
- Po stronie dobra zawsze opowiadają się ludzie słabi, Tommy, a ich poskramiaczy nazywa się mylnie obrońcami ludzkiej godności. To kłamstwo. Handel niewolnikami na wielką skalę.
<i>A Abby może obiecać mu wolność i szczęście, jeśli będzie przestrzegał trzech przykazań.</i>
- Pieniądze, wojna i seks. Nowy dekalog.
Abby podlegał pewnemu immunitetowi piękności. Wszystko go zdobiło, wszystko przebiegało harmonijnie i bezbłędnie, zgodnie z planem, a tragiczna codzienność, która dosięgała długimi mackami każdą żyjącą istotę, wydawał się dodawać jego osobie szczególnego powabu. We wszystkim było mu do twarzy: z włosami mokrymi od kropelek deszczu, w koszuli rzekomego dobroczyńcy z pobliskiego pubu, a nawet z twarzą i dłońmi umazanymi ludzką krwią.
Na motorze z wydrylowaną stacyjką, pracował jako chłopiec na posyłki, skradał się po dachach budynków, konstruował bomby w puszkach po kawie - stopniowo wspinał się na społeczne wyżyny, aby stamtąd przeprowadzić dobrze rozplanowaną ofensywę.
Nie można odebrać siłą czegoś, co oddaje się za darmo, ani zabić ducha, który jest już martwy. Abraham uważał, że piękno, brzydota, okrucieństwo, zazdrość, żądze są tylko składowymi rzeczywistości i nie wywierały żadnego wpływu na jego duszę.
To, czego Tommy nauczył się wertując karty własnej biografii, Abby robił instynktownie. Już dawno przekroczył wszelkie granice, a to czy miał możliwość wyboru, nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia. Tommy wciąż odczuwał ból, choć ten sam ból i jego osobę dzieliło siedem gór, lasów, mórz i dwa lata, podczas których zdążył przemyśleć świat po dwakroć.

- Tu veux aller boire un coup, mon vieux?*
Tommy został zwerbowany do prywatnej armii samozwańczych rebeliantów – muzyków, młodych artystów i innych obowiązkowych outsiderów, niepokornych dusz, których jedynym ideałem był protest przeciwko wszelkim przymusom. Przedstawiali się jako ludzie, którzy poznali wszystko co świat ma do zaoferowania, zanim urząd przydzielił im prawo jazdy, dowód osobisty, a czas starł z twarzy dziecięce krągłości. Wszyscy wyglądali na podupadłych z paznokciami upstrzonymi plamami złuszczonego, czarnego lakieru, w czarnych podkoszulkach z jaskrawymi, anarchistycznymi hasłami i podobiznami satanistycznych idoli. Ostre grzywki, na twarzach blizny zmarnowanych okazji. Przekłute języki opowiadały o brudzie i brzydocie jednocześnie wyrzekając się jakiejkolwiek odpowiedzialności.
<i>Wszystko stało się jeszcze na długo przed ich urodzinami, coś pękło, coś się zepsuło. Wybuchały powstania, bunty. Ale wszystko zostało już zrobione, ruchy młodzieżowe nie odniosły żadnego skutku, a im przyszło żyć tak, a nie inaczej. To wina przeszłości i błędów na hali montażowej. Ktoś nie naoliwił trybików. Życie było złe, ludzie byli źli, cały świat był zły. A oni – obdarzeni szczególnym darem obserwacji – przybyli głosić Złą Nowinę i otworzyć oczy przeklętym idealistom.</i>
Robili to co wszyscy im podobni, bo tylko to wydawało się słuszne; każdy z nich przekonany, że jest jedynym, który rozgryzł system. W wilgotnych ciemnościach łazienki na pierwszym piętrze z głowami, które LSD wypełniło aromatem egzotycznych przypraw, kawałkiem szkła ryli nową wersję dekalogu na własnej skórze. Tłum indywidualistów.
- Nie gryzą. To nie działacze, a ludzie, którzy noszą za nimi transparenty.
Abby owijał ich sobie wokół palca. Bawili się na jego koszt; odrobina kurtuazji i galanterii z podziękowaniem dla zatłoczonej linii autobusu numer osiemdziesiąt sześć. Tommy przyglądał się jego zabawom i również spoglądał na nich z wyższością. Uczył się od samego mistrza.

- Zobacz, Abby! Tam wcale nie ma Boga - mówił, kiedy wiatr rozszarpywał obłoki, obnażając kryjącą się za nimi pustkę i czekał na aprobatę ze strony przyjaciela.
- Zobacz, Tommy - odpowiadał Abby, ujmując jego twarz w dłonie. Jego oczy rozbłysły konspiracyjnie; dziwne doznanie przeszyło na wskroś ciało Tommy'ego, kiedy Abby przesunął językiem po jego zębach. Ręka Abrahama spoczęła na jego kolanie przebierając palcami.
To Abby był bogiem.
Kunsztowny dzień wydał z siebie ostatnie tchnienie, jakby to Abby przywołał do siebie zmrok skinieniem ręki. Nocą nie widać na jego dłoniach plam ludzkich grzechów.
Tommy zaciągnął się dymem i ułożywszy głowę na ramieniu Abrahama, odpłynął w kierunku otwartych przestrzeni niematerialności. Niebo przybrało kolor obumierającego dnia. Nad ich głowami piętrzyły się żółte i zielone kwiaty z celofanu.** Abby uśmiechał się w sposób, którego nie rozumiał.

Cicely unikała Abrahama. W jego obecności zmieniała się w odbicie samej siebie, z którego sączyły się jedynie nasączone ironią pojedyncze słowa.
- Człowiek, który tak mocno kocha siebie, będzie żałował miłości dla innych, Tommy!
- Tu plaisantes*** - wysyczał Abby, na pytanie, czy Cicely mogłaby dołączyć do nich w piątkowy wieczór, a zaraz potem splunął na bruk. - To suka z gatunku tych, które bardzo chętnie dadzą się przelecieć, ale rozpowiadają, że wolałyby jednak potrzymać się za rączki.

Cicely pragnęła być <i>my</i>. Pragnęła maszerować, nosić mundur, za nic jednak nie mogła zidentyfikować się z oddziałami współczesnej młodzieży, z tą biomasą, której myśli ociekały jadem i obscenicznym kiczem. Nazywała to <i>socjalną niekompatybilnością</i>.
- Wydaje mi się, Tommy, że jest mi przeznaczone coś więcej, niż szczęście. Nie gonię za szczęściem, wcale! A niedola mojego charakteru polega na tym, że mimo wszystko żywię nadzieję, że je osiągnę - mówiła wyglądając przez szybę, w której odbijały się ich twarze.
Dwupokojowe mieszkanie w centrum Anfield**** miało intymny zapach rozmowy dwojga ludzi, którzy stali się sobie bliscy w bardzo krótkim czasie. Wydawało się, że znali się całe życie, zanim ostatecznie się spotkali. A każde z nich uważało się za kalekę, groteskowy twór nowego stulecia, z którym należało stopniowo oswoić widza, by nie cofnął się przerażony na widok blizn i spustoszenia w ich sercach. Na ich zewnętrznych powłokach pod łuszczącą się farbą, zaczęły pojawiać się pęknięcia i zacieki. Liverpool niczym krwiożercza bestia z czerwonej cegły wbijała w nich kły i zakrzywione szpony.
Odczuwała potrzebę mówienia, a jednak myśli skraplały się i spływały czarną rzeką po jej policzkach, rzeźbiąc groteskowe pejzaże w grubej warstwie makijażu, zanim słowa z trzepotem skrzydeł wzbijały się lekko w powietrze.
Zrywała się z miejsca i znikała w lustrzanych wymiarach łazienki. Przez chwilę nasłuchiwał jej szlochu i szumu wody w zardzewiałych rurach zza zamkniętych drzwi, później siadł obok niej na brzegu wanny z sanitarnego akrylu. Z zafascynowaniem studiował tę kruchą istotkę, której skóra błyszczała teraz od mydła, a włosy w kolorze lnu wyślizgnęły się z fantazyjnego węzła. Objął ją delikatnie ramieniem.
<i>Czy Cicely wie, że słońce świeci zawsze, tylko czasami kryje się za chmurami? </i>
W jej obecności najdziwaczniejsze rzeczy wypływały z jego ust, a mówił jakby odczytywał przygotowany wcześniej tekst, imitując jej dbałość o każdą poszczególną głoskę, wyrafinowanie, elegancję i chłód Brytyjczyków. Liverpool nie leżał w Wielkiej Brytanii, a na Ziemi Niczyjej. Maniery wyniesione z liverpoolskich ulic wiązały mu supły na języku, a rumieniec rozlewał się na jego policzkach, choć wykonano je z wosku. Skąd wziął podobną bzdurę? Absurd, przeciek z wyższych pieter jego świadomości; serce zabiło w rytm kropel roztrzaskujących się o metalową konstrukcję. <i>Słońce, świeci, błękitne, niebo, uśmiechnij, się, Tommy,</i> zabrzmiało echo zamierzchłych czasów.
Ogień, który od dawna płonął w jej sercu, rozbłysnął również w jej oczach; płomień, o którym myślała, że dawno wygasł, a wiatr rozsypał popioły.
- Przepaści istnieją po to, by w nie wpadać, a szczyty by je zdobywać. Pewnego dnia stanę na szczycie, a w oddali zobaczę punkt, w którym przecinają się wszystkie osie ludzkich dziejów, rozwiążę równanie, a sens istnienia wszechświata nie będzie już tylko wartością przybliżoną. A potem, Tommy, potem pozwolę się ukrzyżować. Wyprostuj minę, głupolu! Krzyżuje się wszystkich bohaterów.
Tommy uśmiechnął się, choć bardzo chciał zatrzymać ten uśmiech w sobie.
<i>No co? Bardzo mu kogoś przypominała. Kogo? Nie mógł powiedzieć. </i>


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Niewiadoma dnia Wto 17:34, 12 Lut 2008, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
KlaYa




Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zalądek Mojej Wyobraźni Xd

PostWysłany: Sob 17:44, 26 Sty 2008    Temat postu:

Sama nie wiem, co o tym powiedzieć. Jestem szczerze zaskoczona. W sumie to troszkę nie w moim typie, takie rozpisywanie o pięknych rzeczach wykraczających ponad mnie, ale doceniam Razz. Noo.. ładne. Embarassed Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Sob 20:08, 26 Sty 2008    Temat postu:

Nie wiem, czy nastolatek z poważnymi problemami tam, w blond główce, który uwodzi biednego, niewinnego profesora to coś pięknego, ale dziękuję ;*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
KlaYa




Dołączył: 26 Sty 2008
Posty: 32
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zalądek Mojej Wyobraźni Xd

PostWysłany: Pon 12:42, 28 Sty 2008    Temat postu: Hm.

Szczerze mówiąc, chodziło mi raczej o te szyje metalowych żurawi i potężne cielska wieżowców, które czaiły się z obnażonymi kłami. Ciekawe... xD

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Wto 12:48, 19 Lut 2008    Temat postu:

Bo ja... bo ja czasami mam takie dziwne wizje XP.

EDYTOWANO.
Nowa część dodana. (Żeby nie było, że nic nie tworzę.)
Byłoby miło, gdyby ktoś skomentował, dzieciaczki.

EDYTOWANO PO RAZ DRUGI.
Serio, bo popełnię literackie samobójstwo. Jestem sfrustrowana. Czemu nikt nie chce mi powiedzieć, co sądzi o tym tekście? (Pomijając dwie czy trzy osoby.) Chciałabym się dowiedzieć, czy jest aż tak denny, że wam brak słów, czy też tak cudowny i oszałamiający Wink
Proszę was, grzybki.

EDYTOWANO PO RAZ TRZECI.
Sellence i Świetlikowi należą się dzięki.
:*
A skoro nikt inny nie ma nic do powiedzenia, uznaję, że jestem superboska i superutalentowana, co wy na to? Very Happy
(Ludzie, błagam was. Namęczyłam się nad tym.)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna -> Świat realny Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin