Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna Forum zostało przeniesione.

 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

BETA - dla Niewiadomej.

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna -> Sprawy niezwiązane z pisaniem
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sellene




Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 982
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze ludzka głupota?

PostWysłany: Wto 21:52, 30 Paź 2007    Temat postu: BETA - dla Niewiadomej.

Tu Niewiadomek będzie wklejał rozdziały, a Sellenka betowała.
Bo tak wygodnie ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Wto 21:57, 30 Paź 2007    Temat postu:

Muuuuuach! ;* Kocham cię, Sellenko!
Juli i Arseni na pożarcie, o! Smacznego życzę.

Siła i inteligencja stojące za istnieniem uniwersum, nieustannie stawiały istotę ludzką przed faktami dokonanymi.

Kruczoczarna czupryna, spojrzenie o smaku gorzkiej czekolady, miłość do cyfr, wzorów i szyfrów. Pokłady ambicji, wielke plany na przyszłość , zdrowy rozsądek – Juli był ostatnią osobą, której prorokowano upadek.

Umarł jak wiele mu podobnych. Jak długo Juli nie obmywałby twarzy zimną wodą i nie rozdrapywałby starych ran by przypomnieć sobie, jak bolało mieć go przy swoim boku, nie sposób było odnaleźć ścieżki z powrotem do przeszłości. Zlepek okoliczności i konsekwencji – Juli zapamiętał ostry dźwięk tłuczonej szyby. Jak dziwacznie i jak pusto wyglądał świat, kiedy nie spoglądał na niego wilgotnymi oczami, gładząc stojący w ogniu policzek. Ubrany w czarny garnitur, ściskając w dłoni chusteczkę, dla utrzymania równowagi, pochylił się nad twarzą, która nie przypominała już wcale twarzy człowieka. Czekał na nadejście łez; zamiast nich przyszedł irracjonalny strach - zmroził powietrze w jego płucach. Od tamtej pory pustka w jego klatce piersiowej miała przypominać mu o jego własnej śmiertelności, a każda minuta życia była tylko i wyłacznie minutą bolesnego oczekiwania.

W jego sercu upadła religia, przy akompaniamencie silnika boeinga upadła również ojczyzna - Kraj wypłeniony cierpką irionią, splamiony krwią, w którym wciąż rozbrzmiewało echo strzałów z karabinów maszynowych. Rozpadła się na kawałki, tak jak rozpadał się świat, kiedy zamykał oczy, a pod powiekami mieszanina nieskończoności barw zlewała się w czerń. A razem z nią poszły na dno wszystkie wartości.

W Liverpoolu dni miały kolor szmaragdowo zielonych odmętów rzeki Mersey; smutek - nieba nad zatoką o świcie, słodką woń przekwitających orchidei, soli i kurzu; tęsknota - metaliczny smak krwi.

Tak naprawdę nie było powodów, żeby żyć; nie było powodów, żeby umierać. Bogactwa topniały, bliskich zamykano w drewnianych trumnach, szczęscie pojawiało się na krótko i niespodziewanie, tak że nie doceniało się go w ramach treaźniejszości. Dostrzegało się je dopiero we wspomniniach, jak na odbitkach czarno-białych zdjęć. Było ulotne i kruche; łamało się z suchym trzaskiem w ludzkich palcach.

Arseni nauczył się nie pytać o powody.
Jego symetryczny uśmiech zachował świeżość i szczerość, z jaką śmieje się małe dziecko, przedzierające się przez morze złotych kłosów. Słomiane włosy lśniły, jak aureolka z letnich promieni słońca. W oczach odbijały się niebieskie błyskawice policyjnych radiowozów.

Arseni zaprowadził go do Edenu.
Odrobina prawdziwego życia opłacana w weekedny, działała jak tabletka od bólu głowy.

Alkohol i ciepło ludzkich ciał pachniały szczęściem. Brudno pomarańczowa poświata wokół nagich żarówek, nie rozświetlała pomieszczenia, a nasycała mork. Ciemności ożywiły zapadnięte twarze, przypudrowały podkrążone oczy, przetarły warstwy kurzu i wywabiły lepkie plamy z sof i stolików. Dzięwczęta w brudnych dżinsach i sięgających pępka koszulkach w rozmiarze zero rozdawały miłość i szklanki wypełnione procentami, w zamian za kilka banknotów o niskich nominałach.
Julian i Arseni czuli się, jak w epicentrum wszechświata.
Well the Ukraine girls really knock me out
They leave the west behind
And Moscow girls make me sing and shout
That Georgia's always on mind!*

Pomiędzy plamami światła ulicznych latarni przemykały ekscentryczne postacie na wysokich obcasach, w podartych rajstopach, ownięte boa z piór. Codzienne przedstawienie wieczorową porą.
Juli zachwiał się, kiedy ramię przyjaciela rozluźniło uścisk wokół jego łokcia.
Arseni podszedł do postawnego mężczyzny w ciemnym mundurze.
- Hey, see that lad over there? I’ve stick my cock in his butt and it felt so good!
Biegli w cieniu pochylonych kamienic z ciemnej cegły, ale Julianowi wydawało się, że stąpają boso po nagrzanej od słońca trawie; trzymali naręcza złotoczerwonych jabłek, a za sobą słyszeli lamenty psa sąsiada.
- Communism is good!
- Heil Hitler!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sellene




Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 982
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze ludzka głupota?

PostWysłany: Wto 23:10, 30 Paź 2007    Temat postu:

wielke - wielkie
wyłacznie - wyłącznie
wypłeniony - wypełniony
irionią - ironią
szczęscie - szczęście
treaźniejszości - teraźniejszości
wspomniniach - wspomnieniach
weekedny - weekendy
Odrobina prawdziwego życia opłacana w weekedny, działała jak tabletka od bólu głowy - niepotrzebny przecinek
mork - mrok
Dzięwczęta - Dziewczęta
Julian i Arseni czuli się, jak w epicentrum wszechświata - niepotrzebny przecinek
ownięte - owinięte

Tyle znalazłam ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Śro 18:05, 31 Paź 2007    Temat postu:

Danke, babe ;*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sellene




Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 982
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze ludzka głupota?

PostWysłany: Śro 20:18, 31 Paź 2007    Temat postu:

Proszu Very Happy Czekam na więcej Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Pon 18:01, 05 Lis 2007    Temat postu:

Sellenko, mam fragmencik na immigrants na jutro. Albo na dzisiaj wieczorem, zobaczymy, czy palce nie będą mnie boleć XD. Piszesz się...?









Plissss!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sellene




Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 982
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze ludzka głupota?

PostWysłany: Pon 19:08, 05 Lis 2007    Temat postu:

Piszę się.
Do 21.00 jestem wolna Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Wto 18:16, 06 Lis 2007    Temat postu:

Hm.... Poczekasz odrobinkę? Chcę dopisać jeszcze jeden akapit. Dopadł mnie wczoraj wieczorem.
Co powiesz na piątek?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sellene




Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 982
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze ludzka głupota?

PostWysłany: Wto 20:44, 06 Lis 2007    Temat postu:

Może być. Czekam :]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Śro 17:55, 07 Lis 2007    Temat postu:

Kul ^.^

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Pią 20:29, 23 Lis 2007    Temat postu:

Przykro mi, ale Imigranci pomarli.
Może masz ochotę na How Come? Nie wiem, czy nadaje się do publikacji, ostatnio nie pisze mi się najlepiej. Ale cóż. Spróbowałam.
No... Dam ci buziaczka! ;*

<i>Bo matek często nie ma, a jeśli są – dziwaczne z nich stworzenia. Ale jednak – Abby nie wziął się znikąd.
Mała depresja (artystyczna), musicie mi wybaczyć. Chwilowo nie stać mnie na nic lepszego. Cieszmy się i radujmy, że PEWNA OSOBA w porę wybiła mi z głowy pomysł skasowania How come?
Ach, pierwszy fragment z punktu widzenia Abby’ego na jaki zdobyłam się od czasów prologu! Czyż to nie urocze?
Byłoby mi miło, gdybyście powiedzieli mi szczerze, co sądzicie o Revolutie. Nie jestem pewna, czy zmierzam w dobrym kierunku. A będąc świeżo po spisaniu rozdziału, nie potrafię spojrzeć na niego obiektywnie.</i>

Revolutie miała uśmiech zesłanki niebios, ciało tancerki, cerę porcelanowej lalki i blond loki, spływające złotą kaskadą na białe ramiona. Mieszkała w Małym Królestwie na szczycie Wieży. W skromnej sypialni na ostatnim piętrze, w której zasłony przypominały teatralne kurtyny. W środk unosił się zapach mokrej ziemi i krwi – zapach stronic książek. Za dnia koiła nerwy procentami i tabletkami aspiryny, nocą w świetle świec przywracała do życia umarłych, by dać im drugą sznasę przy akompaniamencie stukotu staroświeckiej maszyny do pisania. Kiedy był z nią Abby, czuła się tak, jakby ktoś zatrzymał czas, a przez brudne okiennice wpadł promień słońca i powiew świeżego powietrza.

Abby był nieszczęśliwie zakochany. I nie był do końca pewny, jak ma poradzić sobie z tym nowym oszałamiającym doznianiem – po jego żyłach rozchodziło się przyjemne ciepło, a w ustach czuł smak czerwonego, wytrawnego wina.
Revolutie była człowiekiem, ze swoimi wadami i słabostkami, ale człowiekiem w dużym formacie, którego niedoskonałości układały się w obraz, malowany ręką wybitnego artysty. Nie ważne jak przerażający, czy smutny, swoją skomplikowaną budową i brakiem możliwości rozpoznania gdzie kończy, a gdzie zaczyna się poszczególne pociągnięcie pędzla, wydobywał z gardła wielebne: och! Wielkość objawiała się przecież w szczegółach.
Wydawała się o wiele piękniejsza, kiedy nie było jej u jego boku. Lubił myśleć, że to tęsknota wyostrza obraz wyryty pod jego powiekami, a jakże cudowna bliskości tępiła jego zmysły i nie pozwalała docenić magii ulotnej chwili. Niedosyt, oczekiwanie, niepewność – to wszystko zmieniało miłość w skarb – coś niezwykłego, cennego i kruchego, jak porcelana.

Ich rozmowy, dotyk spojrzenia były delikatne, płochliwe, w kolorze piwonii. Wstrzymywali oddech, jakby obawiali się, że przerwą nić, czar, siły elektrostatyczne, które sterując ruchami we wszechświecie, uwięziły ich dokładnie w tym samym czasie i dokładnie w tym samym miejscu. Razem, we dwoje. A chciałoby się krzyknąć z radości, przelać uczucia w słowa, choć były zbyt piękne by zapisać je przy pomocy alfabetu; nieuwolnione sprawiałby niewymowny ból w okolicach klatki piersiowej. Chciałoby się roześmiać i zatrzymać obroty kuli ziemskiej.
Jakimż szczęściem napełniał ją jego widok!
Pachniał cynamonem, był namalowany kolorami letniego popłudnia.
Jakimż szczęściem!
I jakim chłodem.
Chciałoby wziąć się w ramiona, ale na drodze stał niewzruszenie mur – uczucie, które nadawało powietrzu metaliczny posmak; uczucie nieuchwytne, nienazwane, świdrujące jej duszę.

Jej życie zagrało końcowy akord uwertury, od tej pory jej miejsce było na widowni, jako pokorna obserwatorka, która rozpościerała nad nim skrzydła – jego anioł stróż.

Nigdy cię już nie zaboli, Revolutie, ani nie rozczaruje. Nic nie sprawi, że twoje policzki zapłoną żywym ogniem, nic nie wyciśnie z ciebie łez, nic nie przywróci ci młodości. Nic nie przywróci ci życia! Nie ważne, jak bardzo będziesz się starać i nie ważne, czy będziesz próbowała rozebrać mur gołymi rękami – cegła po cegle! Nie masz nawet właściwości, nie masz nic na co mogłabyś wskazać palcem i podpisać swoim imieniem. Masz tylko tytuł, który był wynikiem przypadku i krótkiego spięcia między dwojgiem ludzi, z dziewięćdziesięciosiedmio procentową gwarancją niepowodzenia: matka.
Revolutie, ten malutki chłopczyk ukradł twoją duszę. Zostawił tylko rozum i uczucia.
<i>Kółka dziecięcego wózeczka zaskrzypały na bruku obwieszczając koniec starego. Ruszyła w stronę gmachu lotniska, nieustannie ocierając twarz chusteczką o zapachu lawendy.</i>

- Mamo, powiedz mi prawdę. Jaki był tata?
Twój tata, był draniem Abby! Och, Abby czasami żałuję, że nie wydrapałam mu oczy, póki był na to czas. Twój tat nie wierzył – nie wierzył w nic! Ale kochałam go, tak jak strasznie kocham ciebie! Tak naprawdę z każdą wybitą szybą i nocą poza domem coraz bardziej. Nie pytaj dlaczego, Abby. Nie da się ubrać tego, co się czuje w mądre słowa. I tak pozostaje nam tylko to, co nosimy w swoich sercach, wiesz synku? Nie pytaj mnie, jak było naprawdę! Prawda to pojęcie względne. Zupełnie jak teraźniejszość, której nie da schwytać się między palce, bo zanim poczujesz, że żyjesz – tutaj, teraz, w tej sekundzie! – ta niezwykła chwila zdąrzy już dawno minąć.
- Twój ojciec był najwspanialszym człowiekiem pod słońcem, Abby. I wałśnie dlatego nie ma go tutaj z nami: miejsce dobrych ludzi jest w niebie.

<i>Momma's gonna make all of your nightmares come true.
Momma's gonna put all of her fears into you.
Momma's gonna keep you right here under her wing.
She won't let you fly, but she might let you sing.
Momma's gonna keep baby cosy and warm.*</i>

<i>Rozpalony umysł i wrząca krew.</i>
Revolutie nie zapomniała, że kiedyś żyła bez Abrahama; wspomnienia wydawały się równie świeże, jak słodkawy zapach mięsistych pąków tulipanów na kuchennym stole. Pragnęła dostać się do nich spowrotem, choćby najbardziej krętą ze wszystkich dróg.
Coś małego, ostrego, czarnego jak smoła wyrosło w jej klatce piersiowej – piekło, paliło; ból koiło jedynie przenikliwe zimno nierdzewnej stali w zaciśniętej pięści.

Skrada się na palcach w lepkich ciemnościach. Uchyla lekko drzwi, a srebrzysta poświata oświetla jego niebiańską twarzyczkę. Wdycha jego oddech i obserwuje monotonne ruchy klatki piersiowej. W górę i w dół.
Czy to wszystko ustanie, ucichnie, kiedy odwróci wzrok? Czy to tylko iluzja? Czy Abraham żył; czy był człowiekiem czy tylko fatum…?
Och, jakież to smutne, że chwile przyjemności trawją tak niemiłosiernie krótko, krew raz przelana zamienia się w kamień, a krzyk cichnie przy akompaniamencie słabnących uderzeń serca!
Świat jest pusty, wszystkie możliwe emocje rzyczą w jej głowie – każda do innego rytmu; każda chce słuchać tylko swojego brzmienia. Kiedy Abraham otwiera oczy, pustka we wszechświecie zmienia się w pustkę w jej wnętrzu. Na moment wszystko ją opuszcza, a serce zamiera w okolicach przełyku. Staje nieruchomo z ręką na klamce, w miejscu w którym zgubiła się ostatnia strofa jej myśli. Abraham leży przez chwilę w ciemnościach; w jego oczach odbija się księżyc, srebrne dziewczę imieniem Luna.
Drzewa szeptały o NIM. Drzewa szeptały JEGO głosem. Czy Abby też to słyszał? Czy drzewa powiedziały mu, że obserwuje go zza progu, że jest potworem o prawie ludzkich uczuciach?
Kiedy przewraca się na bok, Revolutie zatyka usta dłońmi i biegnie na palcach do swojego małego królestwa na szczycie Wieży.
Ależ nie, Revolutie! Nie jesteś tchórzem! Ależ nie! Ale jeszcze nie czas!
Otula się puchową kołdrą i płacze z powodu, o którym świat zdąrzył już zapomnieć; w żałobie, w której nikt nie mógł dopatrzeć się już sensu.

Zapadli w fałszywy sen. Revolutie nadała mu chemiczny posmak gorzkiej tabletki na swoim języku ciesząc się z ulgi, którą przyniosła niezbadana czerń. Abby przez długie godziny leżał w pościeli, która lepiła się do jego ciała – cieniom nadawał kształty postaci z krwi i kości, a w opętańczych krzykach wiatru doszukiwał się słodkokwaśnej nuty ostrzeżenia.

Rano w posiadłości unosi się cisza. Nie ta przyjazna,ale chłoda, w której roi się od myśli, na które nigdy nie znalazło się wystarczająco obrzydliwych i okrutnych słów; myśli tak ciężkich, że i bez ubierania ich w głoski, dźwięczały w ich uszach. Revolutnie skrada się ostrożnie po schodach. Niemalże bezgłośnie, a jednak Abby wyczuwa jej obecność, napina mięśnie i w porę przybiera pozę nonszalanckiej obojętności. Siedzi nieruchomo nad szczątkami butelki. Przygląda się miniaturze swojej twarzy w ksztłacie sześciokąta na barwionym szkle.
- <i>Bonjour! Comment allez-vous?**</i>– mówi ostrożnie Revolutie, chcąc przegnać chmury posępnego milczenia, a poczucie winny krępuje nieco jej ruchy.
Lód jego spojrzenia topnieje, kiedy kładzie swoją dłoń na jego ramieniu, głos ociera cienie z jego twarzy.
-<i>Ça va bien, merci.</i>
Dni mijały w aurze bezbarwnego dobrego samopoczucia.

<i>Babe, of course momma's gonna help build a wall.*</i>

<i>*Pink Floyd - Mother
** Dzień dobry! Jak się masz?
*** Dobrze, dziękuję.</i>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sellene




Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 982
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze ludzka głupota?

PostWysłany: Pią 23:12, 23 Lis 2007    Temat postu:

środk - środku
sznasę - szansę
doznianiem - doznaniem
po jego żyłach - w jego żyłach
Ich rozmowy, dotyk spojrzenia - Ich rozmowy, dotyk, spojrzenia
nieuwolnione - nie uwolnione
popłudnia - popołudnia
zaskrzypały - zaskrzypiały
tat - tata
zdąrzy - zdąży
wałśnie - właśnie
trawją - trwają
rzyczą - krzyczą
zdąrzył - zdążył
słodkokwaśnej - słodko kwaśnej
Nie ta przyjazna,ale chłoda, - Nie ta przyjazna, ale chłodna,
Revolutnie - Revolutie
ksztłacie - kształcie

Jeśli po 23.00 człowiek może myśleć, to to wszystko :]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Wto 17:28, 27 Lis 2007    Temat postu:

Dziękuję, biorę się za poprawianie ;*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sellene




Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 982
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze ludzka głupota?

PostWysłany: Śro 16:33, 28 Lis 2007    Temat postu:

Proszę, czekam na więcej Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Pią 13:37, 14 Gru 2007    Temat postu:

No. Siadłam i napisałam dziś rano. Masz może ochotę....? *słodkie oczka*
Sprawa wygląda w sposób następujący: prawdpodobnie nie będzie mnie przez najbliższy tydzień. Dlatego publikuję i powiadamiam już teraz. Jestem prawie pewna, że gdybym miała to zrobić dopiero po powrocie, mogłabym zrobić coś głupiego. Naprzykład wszystko skasować ^.^
Jeśli masz czas... byłabym bardzo, bardzo wdzięczna! A błędy poprawię i umieszczę notkę dziękczynną, kiedy wrócę. Może tak być...?
:*


<i>Rozdział drugi: Różne stadia uzależnienia. Abby i zaćmienie księżyca.
Nie wiem, co mnie naszło. Nie wiem, o co chodzi. Miszmasz w kiepskim stylu. Zmarł pan profesor, więc dostaliśmy dzień wolnego. Ku pamięci. A ja torturuję klawiaturę. Lord, have mercy!
Dla mnie. Dziewczyno, weź się w garść i napisz coś porządnego w te Święta!
Czemu toto takie nie howcomowate?
(O „aniele” będzie potem. A ja kocham Tommy’ego!)</i>

Na przełomie listopada i grudnia postrzępione, letnie obłoki ustąpiły miejsca pokrywie deszczowych chmur. Szarości wpełzły w okna przytulonych kamienic i rozpuściły się jak akwarele w kałużach na Matthew Street. Zza szyby ciężkie krople deszczu wyglądały jak plątanina srebrzystych nici. Zniknęły szmaragdowe poranki i złota zorza przed zapadnięciem zmroku. Powietrze nie pachniało dymem, a solą, której smak osiadał we włosach i w kącikach ust.

Tommy cieszył się swoim nowym statusem ozdrowieńca. Pod przykryciem promiennego uśmiechu mógł spokonie planować swoją własną, malutką rewolucję.
Abby został zwerbowany, jako pokorny obserwator, który oklaskuje jego mistrzowskie posunięcia, do prywatnej armi samozwańczych rebeliantów – muzyków, młodych artystów i innych obowiązkowych outsiderów, niepokornych dusz, których jedynym ideałem był protest przeciwko wszelkim przymusom. Przedstawiali się jako ludzie, którzy poznali wszystko co świat ma do zaoferowania, zanim urząd przydzielił im prawo jazdy, dowód osobisty, a czas starł z twarzy dziecięce krągłości. Wszyscy wyglądali na podupadłych z paznokciami upstrzonymi plamami złuszczonego, czarnego lakieru, w czarnych podkoszulkach z jaskrawymi, anarchistycznymi hasłami i podobiznami satanitycznych idoli. Ostre grzywki, na twarzach blizny zmarnowanych okazji. Przekłute języki opowiadały o brudzie i brzydocie jednocześnie wyrzekając się jakiejkowiek odpowiedzialności. Wszystko stało się jeszcze na długo przed ich urodzinami, coś pękło, coś się zepsuło. Wybuchały powstania, bunty. Ale wszystko zostało już zrobione, ruchy młodzieżowe nie odniosły żadnego skutku, a im przyszło żyć tak, a nie inaczej. To wina przeszłości i błędów na hali montażowej. Ktoś nie naoliwił trybików. Życie było złe, ludzie byli źli, cały świat był zły. A oni – obdarzeni szczególnym darem obserwacji – przbyli głosić Złą Nowinę i otworzyć oczy przeklętym idealistom.
Robili to co wszyscy im podobni, bo tylko to wydawało się słuszne; każdy z nich przekonany, że jest jedynym, który rozgryzł system. W wilgotnych ciemnościach łazienki na pierwszym piętrze z głowami, które LSD wypełniło aromatem egzotycznych kwiatów, kawałkiem szkła ryli nową wersję dekalogu na własnej skórze. Tłum indywidualistów.
Tommy mógł owijać ich sobie wokół palca. Z krwistoczerwoną gitarą jak z nowym rodzajem broni u swojego boku i papierosem między palcem wskazującym, a serdecznym spoglądał na wnętrze zadymionego baru z niebotycznej wysokości. Z wyżyn pewności siebie. Swoje zwycięstwa odnotowywał z chłodnym spokojem i uśmiechem pokerzysty. Bawili się na jego koszt; odrobina kurtuazji i galanterii z podziękowaniem dla zatłoczonej lini autobusu numer osiemdziesiąt sześć.
- Nie gryzą. To nie działacze, a ludzie, którzy noszą za nimi transparenty – tłumaczył, kładąc rękę na ramieniu Abby’ego, jakby oboje przyszli na pokaz kontrowersyjnej sztuki teatralnej z ukrytym przesłaniem.
Było w nich coś, co zdradzało, że w pewien sposób nie potrafią sprostać sytuacji. To coś kształtem i zapachem zgniłego mięsa przypominało desperację.
Abby widział ich jako ofiary, które nie mogą pogodzić się z tym, że system, na którym połamali sobie zęby działa na korzyść ludzi takich jak on, takich jak Tommy.
To i wiele innych rzeczy, jak wypchana kieszeń i miękkie, ciemnoczerwone usta pozwoliło mu patrzeć na nich z góry, z pewnym politowaniem i zachować bezpieczny dystans.
Gdy ktoś coś opowiadał, nie rozumiał znaczenia. Często sięgał po kieliszek z trunkiem, żeby zająć czymś usta i dłonie. Cudowna wymówka i sposób na przełamanie chłodu ich spojrzeń. Chwiał się lekko na wysokim krześle, obserwował refleksy światła na kolorowym szkle, palcem obrysowywał cienie szklanek odbite na ciemnym drewnie i pozwalał, by ich głosy opływały go miękko jak kołysanka. Trzymał nisko głowę i udawał, że jest częścią stada. Cały czas gdzieś na skraju jego świadomości jak przyczajona bestia z obnażonymi kłami, kryło się uczucie deja vu.
Kiedy kilka godzin później Tommy wyprowadził go na zewnątrz, alkohol zdąrzył pomalować świat pastelowymi farbami, cisnąc mu do ust słowa dawno wybrzmiałych piosenek.
- <i>Take me down to the paradise city where the grass is green and the girls are pretty…!*</i>
Jakiś typ oparty o tylne drzwi do baru, z twarzą na granicy cienia rzucił kilka prowokacyjnych uwag.
Abby miał w ręce butelkę.
Światł rozpłynął się w fontannie odłamków barwionego szkła.
Nagłe przemieszczenie się czasu i przestrzeni: ziemia stała się równią pochyłą, niebo zawisło nisko, tuż nad jego głową, a on sam wydawał się spoglądać na zaułek z ogromnej wysokości i pod wyjątkowo dziwacznym kątem. Światło księżyca ześlizgiwało się po groteskowym kształcie na bruku, u jego stóp, który za nic nie przypominał już żywej istoty, a jednynie plątaninę brudnych ubrań i kończyn. Coś poprzestawiało rysy jego twarzy, coś się zmieniło. Życie uchodziło z niego, jak opary kolorowego dymu. Tommy musnął go spojrzeniem. Mokre włosy lepiły się ukośnie do jego czoła. Nie uśmiechnął się. Ale miał ten uśmiech w sobie; Abby zobaczył go wyraźnie w jego oczach. Byli dwójką ludzi, którzy stali się sobie bliscy w niezwykle krótkim czasie. Najmniejszy ruch, krył w sobie przesłanie.
Odkrył, że nie może poruszać mięśniami. Tommy wziął go za rękę i wyprowadził go z pustego serca miasta. Zatrzymali się tylko po to, by mógł zwymiotować pod pomnikiem Johna Lennona.
Twarz Tommy’ego wyglądała spokojnie, niemal woskowo; kropelki deszczu lśniły, jak sznur pereł, na jego rzęsach. Chwycił go za nadgarstek i wyszeptał:
- Abby, morale to jedna wielka bzdura. Prawa i zwyczaje powstały w oparciu o doświadczenia ludzi z przeszłości. Są tylko przeszkodą dla nabywania nowych doświadczeń. Trzymają człowieka jak w klatce! Nie zauważyłeś, że wszystko co nowe było, albo i jest uważane za złe? Jesteśmy nieśmiertelni, mamy świat w garści. Nie pozwól, żeby ktoś ci to odbierał i mówił, co masz robić! Sami będziemy ustalali nowe prawa.
Abby strząsnął jego dłoń, splunął na chodnik i rozpuścił się w ciemnościach.
Tommy spędził resztę wieczoru, na wyjmowaniu sobie sztyletu z pleców, oszczędzając sobie przy tym bólu.

- Pewnego dnia po prostu zniknę – powiedział, w złości rozpryskując szklankę u jej stóp. Słowa zabarwione nastoletnią przekorą zawisły w powietrzu, pobrzmiewając nutami proroctwa. Revolutie zamknęła się na szczycie swojej Wieży, próbując zatopić posiadłość słonymi łzami. Czasami chciała wyjść na dach i nauczyć się latać. Abby był silny. Abby był jej jedyną ochroną w świecie, gdzie idąc chodnikiem słuchała symfoni klaksonów przejeżdżających samochodów, zamiast śpiewu ptaków. W świecie, gdzie podział na dorbo i zło był sztuczny, aktualny tylko dla panów w togach na sali sądowej. Abby był jej jedyną ochroną. Czy w takim razie nie powinna o niego dbać, jak prawdziwa matka?
Zamknęła drzwi sypialni i utopiła wszystkie smutki i własne zachcianki w butelce whisky.

Kiedy zobaczył go w uliczce, przystanął z niedowierzaniem, jakby zjawisko atmosferyczne „Abraham” miało prawo istnienia tylko w czwartkowe wieczory. Abby nieświadom jego obecności zwilżył koniuszkiem języka bibułkę recznie sporządzonego papierosa.
W klatce piersiowej Fitzgeralda wybuchł pożar. Nogi, sztywne jak bezużyteczne przedmioty, same poprowadziły go w jego kierunku.
Szczepili się mocno spojrzeniami. Palce pożółkłe od nikotyny wczepiły się w jego skórę i włosy, zanim Abraham zdąrzył wygłosić swoją opinię. Fiztgerald pomyślał, że znają się na tyle długo, że pewne rzeczy przychodzą same, czy tego chcą, czy nie. Naturalna kolej rzeczy, magiczna siła przypadku i więzi międzyludzkich.
Uczucie jak narkotyk, przypadło w udziale tylko jednej chwili.
Chwilę później Abby próbował poskładać się spowrotem z maleńkich kawałeczków rozsypanych na bruku.
Fitzgerald przeżywał wszystko od nowa, jedną ręką badając nierówności pobliskiego muru, drugą wodząc po swojej twarzy, jakby tym dotykiem miał uprzytomnieć sobie własne miejsca na osi snu i jawy. Wstydził się swoich słów, wstydził się swoich czynów; podzielił się na wiele warstw, a Fiztgerald z przeszłość ukazywał się jako chory, złamany. Czuł, że pokonał jakąś niewidzialną barierę. Coś się w nim wypaliło. Wypaliły się kępy suchej, zeszłorocznej trawy, nowe, zielone pnącza wystrzeliły w górę i oplotły się wokół jego serca. Pnącza czerwonej róży.
Zniknęło pożądanie, pojawił się niepokój, który wypełnił jego płuca. I smutek, który równocześnie ranił i odpowiadał na wszystkie pytania o egzystencję marnego sukinsyna w garniturze z zaprasowanymi kantami i rękoma splamionami cudzą niewinnością.
Nie powinien wracać sam po zmroku. Dlaczego jest taki blady?
Abby, kochanie, zostaniesz moim synem?
- Abby, Abby, Abby, Abby… - Reszta pytania brzmiała zbyt abstrakcyjnie, by mogła przecisnąć się przez jego gardło. Miał ochotę się roześmiać – śmiechem czarnym i pozbawionym resztek emocji.
Abby wysyczał coś o oralnych popisach ptaków, coś o tym, że chce pogrzebać go żywcem i nie ma zamiaru więcej go widzieć. A potem zniknął odbijając się od ścian budynków.
Aromat Fiztgeralda śledził go krok w krok. Był na jego ramieniu, kiedy odwracał gwałtownie głowę, był w jego włosach i na pomiętej koszulce. Aromat zmieniał się w nieznośny odór.

Nie był dość brzydki, by myśleć sercem. Dla ludzi takich jak on, świat miał zarezerwowane miejsca, a pod ich stopami rozciągał się czerwony dywan. Od kołyski, aż po grób.To pewien imunitet piękności. Wszystko go zdobiło, wszystko przebiegało harmonijnie i bezbłędnie, zgodnie z planem, a tragiczna codzienność, która dosięgała mackami każdą żyjącą istotę, wydawał się dodawać jego osobie szczególnego powabu. We wszystkim było mu do twarzy: z włosami mokrymi od kropelek deszczu, w koszuli Fiztgeralda, a nawet z twarzą i dłońmi umazaną krwią.
On, Fiztgerald, Tommy, Revolutie, oni wszyscy. Było coś co łączyło ich w szczególny sposób. Wspólny mianownik, wodór w różnych rodzajach kwasów – a były to przeciążone umysły i przenikliwy ból w klatce piersiowej; było to nieszczęście.
Kwas reaguje z metalem. Korozja!
Czyż nie byłoby cudownie wychylić się poza krawędź, rozprysnąć się na wzburzonej powierzchni? Zerwać połączenie między tym co było, co jest i co będzie, delektować się sprzęgnięciem uczuć o różnych smakach, zobaczyć, poczuć, posmakować wyraźniej niż zwykle, cieszyć się brakiem dyscypliny i niedorzecznością umysłu?
- Przepraszam, czy pan się dobrze czuje?
Tego dnia – którzy przedstawiał się wszystkim jako<i> Lundi**</i> – wypróżniając zawartość żołądka i sumienia w wzburzoną Mersey, Abby zobaczył anioła.

<i>* Guns ‘N’ Roses – Paradise City
** Poniedziałek</i>


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Niewiadoma dnia Pią 13:38, 14 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sellene




Dołączył: 14 Lut 2007
Posty: 982
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: się bierze ludzka głupota?

PostWysłany: Wto 17:27, 18 Gru 2007    Temat postu:

spokonie - spokojnie
armi - armii
satanitycznych - satanistycznych
jakiejkowiek - jakiejkolwiek
przbyli - przybyli
lini - linii
zdąrzył - zdążył
jednynie - jedynie
symfoni - symfonii
dorbo - dobro
recznie - ręcznie
zdąrzył - zdążył (j.w.)
uprzytomnieć - uprzytomnić
z przeszłość - z przeszłości
splamionami - splamionymi
grób.To - grób. To
imunitet - immunitet
którzy - który

Pierwsze czytanie - ortografy. Drugie czytanie - styl + fleksja. Trzecie czytanie - przecinki.
Niestety na trzecie zabrakło mi czasu, ale żaden rażący błąd z tej dziedziny nie rzucił mi się w oczy :] Pozdrawiam :*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niewiadoma




Dołączył: 23 Sty 2007
Posty: 541
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Liverpool.

PostWysłany: Wto 17:39, 18 Gru 2007    Temat postu:

Danke!
Buź! ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum zostało przeniesione. Strona Główna -> Sprawy niezwiązane z pisaniem Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin